poniedziałek, 29 września 2014

Rozdział 5 cz.2 "Przypadkowe zderzenie"



Wreszcie po dłuższej chwili poszukiwań znalazłam zgubę.
~ Matteo, cześć!- wysapałam do słuchawki, a po drugiej stronie usłyszałam tylko głośny śmiech Włocha. 
Poczułam falę gorąca, byłam pewna, że wyglądałam jak burak, cała czerwona od stóp do głów.
~ Tak, właśnie. Śmiej się, to było bardzo śmieszne – burknęłam do słuchawki, czując jak moja twarz przybiera purpurową barwę.
~ Przepraszam. Właściwie to co się stało? Usłyszałem tylko „bum” i krzyki.  śmiał się Włoch.
~ Nic, mały upadek. – odpowiedziałam zawstydzona.
~ No to może szybko ubierzesz się w coś wygodnego i zapraszam na spacer  zaproponował.
~Kusząca propozycja, ale nie wiem, czy mam czas – odparłam wymijająco.
A co jeżeli pójdę, a on wróci do tematu naszego pocałunku, którego na dobrą sprawę nie było? I co ja mu powiem? Wiesz, sorry, ale to by skomplikowało mój plan? Nawet w mojej głowie brzmi to tak żałośnie, że już się boje, co by to było, gdybym powiedziała to na głos.
~ No dalej. Nie po to przeszedłem taki kawał drogi pod twój blok, żeby teraz usłyszeć odmowę.
~ Stoisz na dole? – powiedziałam, całkowicie zbita z tropu. Musiałam przyznać, że Włoch nieźle to sobie zaplanował.
~ Tak. Stoję i czekam aż zejdziesz.
Wyjrzałam przez okno i ujrzałam Matteo siedzącego na ławce tuż naprzeciw bloku. Gdy tylko mnie ujrzał, pomachał żywo. Momentalnie przykucnęłam, chowając się przed wzrokiem Włocha. Ostatnie czego chciałam to, żeby mnie zobaczył kompletnie nieprzygotowaną do życia.
~ Daj mi pięć minut i będę – odpowiedziałam i rozłączyłam się, aby nie mógł już nic dodać. Oczywiście zaraz po tym potknęłam się o kabel z zasilacza do laptopa i padłam na ziemię jak długa. 
Dziś chyba mam wybitnego pecha. Może to odpowiedni moment na wycofanie się ze spotkania. Ktoś może przypadkiem zginąć i na sto procent będę to ja! 
Ostatecznie jednak szybko podniosłam się z podłogi i w pośpiechu starałam się przygotować do spotkania.
No dobra, nie taki był plan… Ale co ja miałam mu powiedzieć? Nie? Siedź sobie dalej, ja niestety mam zamiar szukać pracy? Domyśliłby się, że go zbywam, a tego nie chce. W zasadzie to chyba nie wiem czego chcę.
Pięć minut zamieniło się w dziesięć. Niestety nie miałam pojęcia co na siebie wrzucić. W końcu jednak zdecydowałam się na czarne trampki, brązowe leginsy i czarna bokserkę luźniejszą od linii biustu.
- Przepraszam, że musiałeś tyle czekać – przeprosiłam Włocha, uśmiechając się przepraszająco, nieco zawstydzona sytuacją, w końcu trochę czasu spędził na ławeczce, oczekując na przybycie największej niewiary w promieniu co najmniej kilometra.
- Na ciebie mógłbym czekać całą wieczność – odpowiedział ze zniewalającym uśmiechem.
Słysząc jego słowa mocno się zarumieniłam, albo miałam tylko takie wrażenie, ponieważ poczułam okropny gorąc na twarzy.
I tak właśnie rozpoczął się nasz spacer. Rozmawialiśmy o takich rzeczach, jak treningi, pogoda(?!). Jeszcze chwila i wkroczylibyśmy na temat robienia na drutach. Z jednej strony chciało mi się śmiać, żeby rozmawiać o takich rzeczach, to mógł sobie zadzwonić. Z resztą o czy, mielibyśmy rozmawiać? On nie mówi rewelacyjnie po angielsku, o polskim mogłam już zapomnieć, za to ha ni w ząb nie rozumiałam ani jednego słowa po Włosku. Bariera językowa była jak wąwóz, rozdzielający dwie części tej samej doliny. 
Jednak z drugiej, cieszyłam się, bo w końcu czas leciał, za niedługo będę musiała wracać do domu, w końcu, nie wiem czy wspominałam, wieczorem na kolacje wpadnie Teresa, czyli nawiasem mówiąc mama Karo.
Patryk stwierdził, że po miesiącu powinnam wreszcie poznać lepiej  jego tajemniczą przyjaciółkę, przepraszam, narzeczoną. Mimo, że już spotkałam ją parę razy, to na wymianie uprzejmości się kończyło, nie znałam żadnych szczegółów, a z tego co zdążyłam zauważyć, Patryk przy podejmowaniu tego tematu mocno się denerwował i unikał rozmowy. To pewnie dlatego, że znał moje intencje. Chciałam dowiedzieć się co planują w kwestii ślubu. On jednak z uporem maniaka wciąż unikał tego tematu.
Zaraz po powrocie do mieszkania, wzięłam torbę i pobiegłam na zakupy. Do przyjścia Teresy i Karo zostało już kilka godzin, a lodówka świeciła pustkami, jakby tego było mało menu na dzisiejszą kolację wyglądało jeszcze skromniej niż zawartość wspomnianej lodówki. Wujek tradycyjnie nie odbierał telefonu, więc postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce.
Najbliższy market był oddalony zaledwie o kilkaset metrów, więc z przeniesieniem zakupów do mieszkania nie powinnam mieć jakichkolwiek problemów.  Jak głupia biegałam między półkami, z zawrotną prędkością zapełniając koszyk najpotrzebniejszymi produktami, co chwilę nerwowo zerkając na zegarek.
Minęłam właśnie kasy i nerwowo podążałam w kierunku wyjścia, zupełnie zapominając o tym, że na tym świecie żyją inni ludzie. Pewnie dlatego byłam kompletnie zaskoczona, kiedy nagle moje ciało napotkało na przeszkodę, lecz wbrew moim oczekiwaniom, tylna część mojego ciała nie spotkała się z zimnymi płytkami, pokrywającymi podłogę sklepu. Torba z zakupami też nie wylądowała obok mnie, a zakupy o dziwo wciąż pozostały w niej nietknięte.  
Tak jest Majka! Znowu kogoś stratowałaś! Jak tak dalej pójdzie to palisz jeszcze mieszkanie, albo lepiej - otrujesz swoją przyjaciółkę i jej matkę. Dlaczego ja? Dlaczego dziś? 
- Chyba lubisz wpadać na ludzi, prawda? – usłyszałam melodyjne męski nagle i momentalnie podniosłam wzrok, przerywając swój wewnętrzny dialog.
Przede mną, a raczej nade mną, stał ten sam mężczyzna, którego rano pozbawiłam porannej kawy, i, znając moje szczęście, również ulubionej koszuli. Spodziewałabym się raczej, że za drugim razem byłby zły. Jednak mężczyzna wcale nie wyglądał na niezadowolonego z naszego ponownego spotkania. Wręcz przeciwnie.
Ja z zakłopotaniem wciąż analizowana sytuacje, myśląc co powiedzieć. On za to uśmiechał się promiennie do mnie, co sprawiło, że wciąż z osłupieniem patrzyłam w jego roześmiane oczy.
Szybko zorientowałam się, że niezmiennie od  momentu zderzenia, obejmował mnie on w talii, wciąż chroniąc przed upadkiem, a moje zakupy bezpiecznie znajdowały się w jego drugiej ręce. Jego dłonie delikatnie utrzymywały mnie z dala od posadzki. Dotyk mężczyzny był rozgrzewający, nieco zbyt śmiały, ale równocześnie subtelny. Wszystko to spotegowalo to moje i tak spore zakłopotanie.
- Tym razem obyło się przynajmniej bez ofiar – odparłam mocno zmieszana, odbierając torbę z zakupami z jego rąk.
Miałam wystarczająco czasu, żeby mu się przyjrzeć. Był wysokim brunetem, z pewnością przed trzydziestką. Dobrze zbudowany, wyraźnie spędzał dużo czasu na siłowni. Jego oczy miały kolor lekko wypłowiałego błękitu porannego nieba. Jego wesołe spojrzenie łagodziło dość ostre rysy, a zarost dodawał mu nieco powagi. Patrząc pod pewnym kątem, można było dojrzeć wyraźny zarys kości policzkowych.
Wyglądał zupełnie jak Derek Hale z „Teen Wolf”. Czekajcie, czy ja właśnie porównałam faceta do aktora z serialu dla nastolatków? I to jeszcze do tego, do którego wdychałam całymi popołudniami? Ziemia do Majki, tu rzeczywistość!
Pomimo całej tej wspaniałej „oprawy” sprawiał wrażenie lekko zaniedbanego. Znoszone buty, zagniecenia na kołnierzu koszuli. Kompletny brak kobiecej ręki zauważalny był z kilometra.
- Od rana w takim pośpiechu, to niezdrowe – zagadał mężczyzna, a ja uświadomiłam sobie, że przez ostatnią minutę wpatrywałam się w niego tępym wzrokiem.
- Życie już takie jest, ciągle w biegu. Tymczasem, bardzo przepraszam za to, że kolejny raz zagroziłam pańskiemu życiu – powiedziałam, niemal wybuchając śmiechem, gdy zdałam sobie sprawę z tego, jak idiotycznie musiało to zabrzmieć – No i dziękuję za uratowanie mnie i moich zakupów – dodałam.
- Cała przyjemność po mojej stronie i bardzo proszę, tylko nie pan, Krzysiek– odparł brunet, wciąż uśmiechając się promiennie i wyciągając w moją stronę dłoń.
- Majka – powiedziałam, podając mu rękę –Bardzo mi miło, ale naprawdę przepraszam, strasznie się spieszę – rzuciłam, gdy spojrzawszy na zegarek, zobaczyłam, że czasu na przygotowanie kolacji nie zostało mi już zbyt wiele.
- To może pomogę? Ta torba wydaję się być strasznie ciężka – zaproponował Krzysiek i popatrzył na mnie tak, że poczułam, że nie jestem w stanie mu odmówić.
- Nie jest taka ciężka. Poza tym, mieszkam blisko, naprawdę dziękuję, ale nie chcę ci niepotrzebnie robić kłopotu... "po raz kolejny " dodałam w myślach.
Dyplomacja nigdy nie była moją dobrą stroną i właśnie w tym momencie dostałam tego najlepszy przykład. Zanim jeszcze skończyłam mówić, brunet, wraz z torbą, którą chwilę wcześniej wyjął z mojej ręki, już kierował się ku drzwiom.
- Żaden kłopot, poza tym, jesteś mi coś winna za zalanie koszuli kawą – stwierdził, a na samo wspomnienie porannego incydentu, zrobiłam się cała czerwona.  
- Spokojnie, nie mam ci tego za złe, nie codziennie obca dziewczyna daje mi swój numer telefonu ot tak – rzucił, widząc moje zakłopotanie, otrzymując wynik odwrotny do zamierzonego.
Wyszliśmy ze sklepu i skierowaliśmy się w stronę mieszkania Patryka. Po drodze trochę rozmawialiśmy. Głównie nabijaliśmy się z porannego zderzenia i zaskakującego ponownego spotkania.
Ta rozmowa diametralnie różniła się od tej, którą wcześniej przeprowadzałam z Matteo. Było w niej więcej luzu, swobody języka. O dziwo bardzo szybko zaczęliśmy nadawać na tych samych falach.
Po chwili znajdowaliśmy się już pod blokiem. No i nastał niezręczny moment. Nie wiedziałam, jak się pożegnać(help!).
- Dzięki za pomoc, no i wciąż czekam na rachunek za czyszczenie koszuli – powiedziałam, odbierając zakupy od bruneta.
- Nie będzie, żadnego rachunku, no chyba, że nie dasz się wyciągnąć na kawę – odparł, a ja nie wiedziałam jak zinterpretować jego słowa.
Wyraźnie mnie podrywał i skłamałabym, mówiąc, że nie zrobił na mnie wrażenia. Pochlebiało mi to, ale nie zapomniałam o Włochu, przy którym czułam „to coś”. Teraz musiałam albo odmówić, albo przyjąć ofertę, uświadamiając mężczyznę w kwestii jego niezbyt korzystnej pozycji.
- Umowa stoi, ale jeżeli chodzi ci o coś więcej niż kawę, to muszę cię rozczarować – powiedziałam z żalem, opcja numer dwa górą.
- Mówi się trudno, ale propozycja jest wciąż aktualna. Życzę udanego wieczoru – rzucił z lekkim żalem, odchodząc. Z jego ust nie zniknął jednak uśmiech, czym kompletnie mnie zaskoczył.
Nie mogłam długo nad tym rozmyślać. Miałam bowiem misje do wykonania. Pokonałam więc szybko schody i po chwili znalazłam się w mieszkaniu, gdzie w drzwiach powitał mnie Patryk.
- A co to za romanse? Na dwa fronty idziemy? – spytał, unosząc do góry prawą brew, niczym zawodowy policjant w czasie przesłuchania.
- Żadne dwa fronty, wpadłam dziś na kolesia dwa razy, z czego raz uśmierciłam jego koszulę kawą. Koniec tematu, a teraz marsz do kuchni, bo goście w drodze, a my w lesie – powiedziałam, goniąc wujka do pomieszczenia.  
Postanowiłam pójść na łatwiznę, głównie ze względu na deficyt czasu  i zamiast planowanej wcześniej pieczeni w piekarniku wylądowała ryba, według przepisu mamy.  Nie był on bardzo  skomplikowany, dlatego też z czystym sumieniem mogłam podać ją gościom.
Całe szczęście Karo i Teresa przyszły trochę później, niż było to umówione. Gdyby nie to nie wyrobiłabym się ze wszystkim, bo Patryk do pomocy nie nadawał się w ogóle i już po kilkunastu minutach musiałam wygonić go z kuchni.
Bogu dzięki, że przynajmniej ubrał się porządnie, bo chybaby oberwał.
Gdy rozległ się dzwonek do drzwi, byliśmy gotowi. Zanim jednak nasi goście weszli do środka zostali „napadnięci” przez Dino, który tak się ucieszył, że zatorował całe przejście.
- Dino!- zawołałam -  starając się odciągnąć pupila.
Pomijając nadgorliwość mojego czworonoga, który omal nie zrujnował całej kolacji, skacząc na Patryka, niosącego główne danie, wieczór można było uznać za udany. Widok szczęśliwego wujka, z uczuciem wpatrującego się w Teresę?  Bezcenny.  
Jeżeli ktoś mi kiedyś powie, że nie opłaca się czekać na ukochaną osobę, to patrząc na tych dwoje, uznam go za człowieka o ograniczonych horyzontach. W końcu Patryk czekał całe 24 lata. Był przy mamie Karo zawsze, gdy tego potrzebowała, no i w końcu wdzięczność i przyjaźń zamieniły się w miłość.
Czy to nie jet piękne? Czy to nie daje nadzei na to, że każdy w końcu otrzyma swoją szansę na szczęście. 
Chciałabym, żeby i mnie spotkała taka przyjaźń, relacja, która zmieni moje życie. Może da mi to Matteo, a może ktoś inny...
Z taką myślą położyłam się spać  i z taką myślą zasnęłam. Może moje życie nie jest idealne, może jestem zbyt zakręcona i roztrzepana, może nie dogaduje się z ojcem i bratem, ale pracuje nad sobą. 
Mam Karo, mam Patryka, Monikę, Kubi też jest w porządku, jest przecież Matteo, a dziś pojawił się jeszcze Krzysiek. 
Jestem bardzo ciekawa, co jeszcze szykuje dla mnie los. Kto wie, może i mnie uda się dogonić marzenia. 

***
Przepraszam za opóźnienie, jednak z pewnych przyczyn musiałam pisać na telefonie, co jest dość uciążliwe, dlatego też przepraszam również za wszystkie błędy. 
 Mam nadzieję że się spodobało 
Buziaki i do usłyszenia ;*